czwartek, 26 maja 2016

Podróż jako choroba nieuleczalna

Mija już prawie miesiąc od mojego powrotu z Teneryfy i gdy opadł już kurz,  a górę wzięły codzienne obowiązki, praca i myślenie w stylu - "byle do piątku i znów weekend" moje ego ponownie zaczyna domagać się kolejnej dawki przygody. Najprzyjemniejsze są wspomnienia!
Gdy wracam z pracy i kładę się spać, to na krótką chwilę przenoszę się w okolice wulkanu Teide, jest 5.00 rano, ciemno, zimno, a ja powoli mając za pomoc latarkę czołówkę idę w kierunku szczytu, zatrzymując się co 50/100 metrów żeby złapać oddech, zrobić zdjęcie w trybie nocnym, popatrzeć na migocące w oddali światła kanaryjskich miasteczek. Byłem tam, a dziś jestem tutaj na południowym zachodzie Polski, i gdy wychodzę na balkon zdarza mi się popatrzeć w górę w kierunku zachodnim i pomyśleć "tam, daleko jest kraina gdzie zawsze świeci słońce"
I już zawsze będę dążył do przeżywania tego rodzaju uczuć, tylko wypadałoby znów nie długo ruszyć cztery litery, pozbierać manatki i w drogę po i za horyzont, tam gdzie akurat w danej chwili zaiskrzy moje ego. Już nie długo odkryję dawno już odkryty i opisany kawałek świata, odkryje go na nowo i po swojemu opiszę.
Zdobyć górę, kolejną, bardziej wymagającą, postawić poprzeczkę nieco wyżej, jak się do tego przygotować? Wczoraj na Facebooku grupa United Cyclists zamieściła krótki film o człowieku któremu się chciało chcieć - magisterkowalski.blogspot.com, jednocześnie promując jego książkę. Mowa o Tomku Kowalskim, człowieku który zdobył Broad Peak. Zginął niestety w 2013 roku wracając ze szczytu. Na stronie głównej zamieszczona jest mapka trasy wspinaczki na górę i powiem wam szczerze - zaintrygowało mnie. Moje wejście na Teide, to przy tym poobiedni wiosenny spacer i zdaję sobie sprawę że raczej mało prawdopodobne żebym się chociaż odrobinę kiedykolwiek zbliżył do podobnej granicy wysokości i wytrzymałości, ale mogę określić własną i za nią podążać i może pewnego dnia wejście powiedzmy na pięcio lub sześciotysięcznik, będzie dla mnie tym samym co dla Tomka Broad Peak, bo będzie stanowić maksimum dla nas obu.
Cóż, na chwilę obecną wypadałoby powalczyć z własnym wygodnictwem, słabościami i w sobotę rano wstać, spakować plecak, namiot i pujść 20 km na piechotę w kierunku Śnieżnika (1415 m.n.p.m.), tam  przenocować, rano wstać i wrócić trochę inną trasą, a potem zdać relację na blogu jak było. Tylko na kleszcze trzeba uważać. W lipcu podczas urlopu mogę wybrać się do Zakopanego, bo nigdy nie byłem, obejść Tatry wzdłuż i wszerz, poznać kawałek swojego podwórka. Podróż jest chorobą nieuleczalną dla tych którym się chcę chcieć, a dla pozostałych jedynie stratą czasu i pieniędzy, bo mogliby tę chwilę wolności spożytkować równie dobrze u siebie w mieście, robiąc inne rzeczy na których robieniu teoretycznie wyszliby lepiej. Do zobaczenia na szlaku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz